LAILONIA - spektakl
Postacie z wybranych do spektaklu bajek Kołakowskiego boją się anonimowości. Robią wszystko, żeby zaznaczyć swoją obecność, zwrócić na siebie uwagę, wyróżnić się z tłumu, zaistnieć. Wierzą, że jeśli uda im się spełnić w tym dążeniu poczują się wreszcie szczęśliwe. Podobnie jest z aktorami, którzy wcielają się w mieszkańców Lailonii. Chęć zaistnienia na scenie staje się dla nich coraz silniejszą pokusą. Każdy chce mieć swoje "pięć minut", pragnie żeby jego występ był sukcesem. Każdy chce zostać zwycięzcą, nikt - przegranym. Tymczasem bohaterom bajek Kołakowskiego nie udaje się osiągnąć upragnionego szczęścia, ich działania kończą się najczęściej porażką. "Tu na ziemi nie ma sukcesu. Oczywiście są ludzie sławni. Jednak mimo wszystko bym utrzymywał, że wszyscy jesteśmy nieudacznikami" - pisze Kołakowski. Czy mamy, zatem zaakceptować życie jako nieuchronną porażkę? Czy oznacza to, iż nie warto podejmować próby zawalczenia o własne szczęście? Czy mamy w ogóle szansę na wygraną w szamotaninie z własnym losem? Czy mamy jakikolwiek wpływ na jej wynik? Kołakowski nie chce odpowiadać na pytanie o to "jak żyć, żeby być szczęśliwym?".
W jednym z wywiadów mówi -" jeżeli godzę się na to, że nie będę papieżem, ani Gretą Garbo, jeżeli wiem, że nie jestem i nie mam być doskonały, jeżeli nie wymagam od siebie zbyt wiele, cieszę się drobiazgami, jestem pogodzony z drobnymi grzeszkami i jeżeli zgoda na takie życie mnie nie unieszczęśliwia, to wszystkim jest lepiej." "Przez miernotę do dobrego życia? Taka jest pana rada?" - pyta dziennikarz. Kołakowski odpowiada - " Może coś takiego. Ale ja nie chcę nikomu doradzać. Mówię tylko, co mi się zdaje pożyteczne."
na motywach książki: "13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych oraz inne bajki" Leszka Kołakowskiego
Adaptacja i reżyseria: Mateusz Przyłęcki
Konsultacja dramaturgiczna: Dorota Semenowicz
Kostiumy: Wanda Kowalska
Realizacja: Teatr Kana
Obsada:
Bibianna Chimiak
Karolina Sabat
Tomasz Grygier
Dariusz Mikuła
Waldemar Nicek
Hubert Romanowski
Piotr Starzyński
W spektaklu wykorzystano fragmenty muzyki tradycyjnej w wykonaniu Anny Witczak, Daniela Kaczmarczyka i Piotra Rejdaka, oraz fragmenty utworów:
Louis Armstrong "What a wonderful world" (w wykonaniu Roda Stewart'a).
Massive Attack "Everywhen".
Podziękowania za pomoc w realizacji dla Uli Ślusarczyk i Olgi Madej.
Zdjęcia: Karolina Machowicz
Premiera wrzesień 2009
"Lailonia" Teatru Kana to taktowny kabaret słów, gestów i dźwięków wysnuty z opowiadań Leszka Kołakowskiego. Przędzie się niespiesznie, acz zwinnie, i sprawia mnóstwo radości swoją obecnością i swoim urokiem osobistym.
Scenograficznie i kostiumowo jest tak ascetycznie i delikatnie, że aż przyjemnie. Czarne stroje aktorów są czystą tablicą, na której co jakiś czas zostaje napisany tekst, przyklejony znak, dorobiony kolor. Każdy ruch każdego bohatera jest składową większej całości. Całości nadzwyczaj rytmicznej, zgranej, foremnej, muzycznej. Dowodząca mimika twarzy i układ rąk mówią więcej niż niejeden poemat. Błysk w oku, smuga cienia na policzku, czy delikatne machnięcie palcem prowadzą akcje do przodu. I bawią przy okazji swoją swobodą i dystansem. Daje Teatr lekko popalić teatrowi/światu. Śmieje mu się w twarz, kuksa w obojczyk i pstryka w nos. Bywa bezkompromisowy i stanowczy, ale ostatecznie przekazuje dużo ciepła. Przekazuje też szczęście, którego być może ciągle szukamy. Bo przecież chociaż idealni nie jesteśmy, problemów mamy pod dostatkiem i mnóstwo innych niebezpieczeństw pod nogami, to jednak nie chcielibyśmy się z nikim zamieniać i niczego przestawiać. I sławni też nie chcielibyśmy być ani z powodu robienia czegoś najlepiej, ani najgorzej na świecie. Jest dobrze. Nieźle chyba ktoś kiedyś ten świat wymyślił. Nawet jeżeli myśli o nas jako o nieudacznikach. I nawet jeśli nie przysyła nam zbyt często aniołów. Zespół Kany w wysmakowany sposób podaje nam autoironiczne danie teatralne. Eksperyment z kategorii teatru w teatrze wypada nad wyraz pomyślnie. Nawet obowiązkowe antrakty rozdzielające poszczególne historie nie psują obrazu całości. Ba! Nie psują, bo w ogóle ich nie widać. Lekkość tego spektaklu to ogromna zasługa świetnej gry aktorskiej i ręki reżyserskiej. I - co akurat w tym przedstawieniu widać wyjątkowo - zgranego zespołu ludzi, którzy choć odrębni tworzą zrośnięty monolit. A jeżeli mają przy tym podobne poczucie humoru i umieją nim bezbłędnie żonglować, a także zarażać publiczność - wychodzi perfekcyjny sposób na udaną sztukę. Sztukę. (.)
Beata Kalinowska, Teatralia Warszawa 4 listopada 2009